DrAcKo
Administrator
Dołączył: 21 Lip 2005
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Poniedziałek 01st 2005f Sierpień 2005 05:00:29 PM Temat postu: Vampire The Masquerade: Bloodlines |
|
|
Najlepsze RPG w tym roku, najlepsze wampiryczne RPG wszech czasów i... najbardziej niedopracowane i zabugowane RPG jakie powstało. Tak można w skrócie scharakteryzować Vampire The Masquerade: Bloodlines, najnowsze dziecię Troika, które niestety zostało wydane zbyt wcześnie...
Pierwotnie premiera planowana była na przyszły rok i nie wiadomo kto wymyślił, że lepiej będzie grę wydać teraz, równolegle z premierą Half-Life 2, skoro także oparta jest na silniku Source. Nie wiadomo kto to wymyślił, a dobrze by było znać jego nazwisko, bo kolesiowi należałoby brutalnie i dobitnie wytłumaczyć, że dał ciała na całej linii. Gdyby gra powstawała jeszcze tych kilka/kilkanaście tygodni, to mielibyśmy do czynienia z produkcją o wiele doskonalszą pod względem technicznym – a tak jest ona trapiona przez tyle niedoróbek, bugów i brak optymalizacji engine’u, co w wielu wypadkach uniemożliwia grę lub bardzo ją utrudnia. Ale o tym za chwilę.
Rzecz dzieje się w Los Angeles, w roku pańskim 2004, pod koniec października. Miasto Aniołów poznamy jednak od zupełnie innej strony niż zwykle – mroczniejszej, bardziej niejednoznacznej, tragicznejszej i bardziej ohydnej. Zanurzymy się w świat obcy zwykłym ludziom, zamieszkany przez istoty, które zwykle pojawiają się jedynie w kiepskich horrorach – wampiry, wilkołaki, duchy i inne obrzydliwe kreatury. Jest to Świat Mroku, wykreowany przez wydawnictwo White Wolf, które uczyniło z niego bazę dla kilku (a może już teraz kilkunastu) systemów gier fabularnych. Pierwszym z nich był Wampir: Maskarada wydany także kilka lat temu u nas w Polsce. Wielką zaletą tych role-playów było położenie w nich nacisku na warstwę psychologiczną, na rozbudowany gotycki świat i na maksymalnie wierne odgrywanie postaci – nie było to nudne fantasy z elfami i innymi schematami, w którym punkty doświadczenia zdobywało się tylko za walkę i zabijanie potworów.
Wampir już raz trafił pod komuterowe strzechy w grze Vampire The Masquerade: Redemtion, ale możecie o niej zapomnieć natychmiast, bo nijak ma się ona do Bloodlines - ich cechą wspólną jest tylko licencja White Wolfa i nic więcej. Tam mieliśmy do czynienia w radosną rzeźnią w stylu Diablo okraszoną poruszającą, poetycką opowieścią o miłości i odkupieniu – tutaj zaś mamy FPS/RPG w stylu Deus Ex z fabułą bardziej przypominającą Siedem niż Casablancę.
Nocne Los Angeles to miasto kolorowe, błyszczące neonami i zewnętrzym blichtrem, ale od środka zepsute, zgniłe i ropiejące brakiem zasad, moralności i zwykłego człowieczeństwa. Handlarze bronią, seryjni mordercy, szeroki wybór szaleńców, perwersyjni psychopaci to chleb codzienny, a właściwie conocny w tej grze. Zrujnowane szpitale, stare hotele, cmentarze, rozległe rezydencje pełne okropieństw i nocne kluby to miejsca w których zwykle będziemy przebywać. Zwłaszcza nocne kluby, knajpy i tancbudy odwiedzać będziemy często, bo w każdej z czterech dzielnic miasta mamy co najmniej jeden taki przybytek, i zawsze dzieje się tam coś ciekawego, lub też spotkamy tam kogoś mniej lub bardziej ważnego dla rozwoju fabuły.
Ta rozwija się liniowo, oczywiście jeżeli chodzi o jej główny wątek. Jako młody wampir, dopiero co „przemieniony” i niespecjalnie obyty z wampirzym środowiskiem, biegłym w manipulacjach, intrygach i zakulisowych gierkach, jesteśmy wykorzystywani na potęgę przez prawie wszystkich. Każdy, szczególnie zaś tytularny zwierzchnik wampirów w mieście, czyli Książę, traktuje nas jak chłopca (lub dziewczynę) na posyłki, choć oczywiście nie powie nam tego bezpośrednio. Oczywiście na początku nie mamy zielonego pojęcia, że jesteśmy tylko pionkiem w wielkiej grze o dużą stawkę, później jednak okazuje się, że z pionka zamieniamy się w coraz ważniejszą figurę i nasze działania mają niebagatelne znaczenie. Na końcu oczywiście przyjdzie nam... uratować świat! Hehe, żartowałem, tutaj nie uświadczymy tego crapu z ocalaniem ludzkości, choć z drugiej strony Gehenna, czyli wampirza wersja Apokalipsy i tak jest już na wyciągnięcie ręki prawie.
Oprócz głównej linii fabularnej, z biegiem czasu coraz ciekawszej i zagmatwanej, mamy tutaj także sporą, a nawet więcej niż sporą, ilość zadań i wątków pobocznych, które z tym głównym wiążą się bardzo lekko lub prawie wcale. Misje pierwszorzędne mają bardzo określone cele, które zwykle możemy osiągnąć na kilka sposobów, drugorzędne zaś nie tylko możemy wykonać w różnym stylu, ale jeszcze efekt końcowy może być bardzo odmienny w zależności od podjętych przez nas decyzji, zwykle związanych z moralnością. I to niekoniecznie z taką moralnością, jak np. w Knights of the Old Republic, gdzie albo dryfowaliśmy w stronę Ciemnej, albo Jasnej Strony Mocy. W Bloodlines wszystko jest bardziej szare i wielokrotnie będzie trzeba podjąć wybór nie między dobrem a złem, tylko między kilkoma obliczami zła – a nigdy nie jest jasno powiedziane, które jest tym mniejszym. Dzięki temu gra nabiera specyficznego klimatu, pełnego cieni i mroków, w których bładzimy bez głupiej świeczki nawet.
Atmosfera budowana jest w równym stopniu przez owe mniej lub bardziej luźne wątki, jak i przez doskonale (w pełnym znaczeniu tego słowa) wykonane interakcje z napotkanymi postaciami. Dialogi w Bloodlines to nie tylko rozbudowane konwersacje, które możemy prowadzić na kilka sposobów i w różnym stylu, ale także prawdziwa perfekcja jeżeli chodzi o ich wykonanie techniczne. Doskonały, source’owy model animacji twarzy w tandemie z najlepiej podłożonymi głosami jakie do tej pory zdarzyło mi się usłyszeć w grze komputerowej dają efekt wprost powalający. Do tego dochodzą jeszcze postacie, szalenie nietypowe jak na zwykłą grę RPG, doskonale wpasowujące się w „nie-realia” Świata Mroku. Bohaterowie niezależni zdają się tutaj żyć własnym życiem i już po kilku chwilach zapomnimy, że mamy do czynienia z elektronicznymi duchami. Rozmawiamy z nimi jak z normalnymi (no, to akurat nie jest dobre słowo) osobami, normalnym językiem, który nie jest sztucznym bełkotem, ale pełną emocji i wulgaryzmów mową ulicy. Wulgaryzmów, przekleństw i innych złorzeczeń jest tu masa – i ani jedno słówko nie wydaje się być nie na miejscu, dodane na siłę, aby wywołać jakiś efekt szoku czy skandalu. Cała gra zresztą jest wybitnie „dla dorosłych” i to we wszystkich znaczeniach tego słowa, bo nie dość że zobaczymy tu krew, przemoc, zepsucie i daleko posuniętą amoralność, to nie zabraknie też elementów erotyki, bardzo dobrze wplecionych w całość i bynajmniej niesprowadzających się do kilku scenek z gołymi cyckami i mechanicznego seksu (wampiry seksu nie uprawiają przecież). Trudno tę ciężką, głęboką, przesyconą emocjami atmosferę gry opisać w kilku słowach – tego trzeba doświadczyć osobiście.
Sam gameplay można określić jako mieszankę FPS/TPP z mechaniką rodem z systemów White Wolfa. Fani tychże poczują się tutaj jak w domu z tymi wszystkimi atrybutami, umiejętnościami i wampirycznymi Dyscyplinami (coś w rodzaju nieumarłego hokus-pokus, choć bez kul ognia i piorunów). Ja żałuję jednak, że dobrze znam Wampira, bo gra tak świetnie odkrywa przed nami kolejne warstwy Świata Mroku i tak doskonale wprowadza stopniowo jego tajniki, że podejrzewam iż bawiłbym się o wiele lepiej poznając to wszystko od nowa. W ten świat wprowadza nas zresztą świetny samouczek, w którym jedna z najbardziej sympatycznych a jednocześnie najbardziej kolorowych postaci z gry, Jack, pokazuje nam co z czym się je.
Jak już wspomniałem, Bloodlines nie przypomina wcale Redemption, a to dlatego, że tam walka była podstawą, a tutaj jest mało ważnym elementem (nie dostajemy nawet punktów doświadczenia za zabitych przeciwników). Prawie zawsze, nawet gdy wydaje się, że jest to niemożliwe, istnieje dla niej jakaś alternatywa – w większości sytuacji można sprawę załatwić po cichu, bawiąc się w skradanie i przemykanie od cienia do cienia, albo też za pomocą umiejętności takich jak zastraszanie, uwodzenie i przekonywanie (także niektóre Dyscypliny dają nam szerokie pole do popisu). Wszystko zależy od obranej przez nas drogi (czyli tego jakim Klanem wampirzym zadecydujemy się grać) – jeśli chcemy by była ona krwawa, to będzie, ale jeśli nie chcemy się bawić w rzeźnika, to Bloodlines jest na to przygotowane. Oczywiście, w kilku momentach przemoc jest nieunikniona, więc przygotujcie się na taką ewentualność i noście ze sobą albo jakąś spluwę, albo chociaż toporek strażacki (a najlepiej jedno i drugie). Niestety, Troika w jednym miejscu mocno pokpiła sprawę i pewien fragment gry wygląda bardziej na coś w rodzaju levelu FPS’owego połączonego z łamigłówkami w stylu Half-Life 2, niż na wielowymiarową, otwartą grę RPG – i ten kanał trzeba jakoś przeboleć.
Wielość możliwych podejść, rozwiązań, sposobów zaliczania questów i przeróżnych opcji dialogowych sprawiają, że Bloodlines nie jest grą „na jeden raz”, ba, nawet nie na dwa razy – a trzeba Wam wiedzieć, że „dziewiczy rejs” trwać może grubo ponad tydzień bardzo intensywnego grania. Klanów jest siedem, każdy przystosowany do innego rozwiązywania problemów. Niektórymi gra się podobnie, ale prawie za każdym razem jest to inne doświadczenie – inne dialogi, inne sposoby zaliczania questów i tak dalej. Grę z przyjemnością przechodzi się jeszcze raz także dlatego, że nie sposób za pierwszym podejściem wyłapać wszystkich jej smaczków – aluzji, nawiązań, prześmiesznych czasami. Ogólnie gra okraszona jest doskonałym, choć nieraz bardzo czarnym humorem, niewymuszonym i lekkim – całkowicie współgrającym z klimatem „LA by night”.
Dobrze się z nim zgrywa także oprawa dźwiękowa, która stoi na najwyższym światowym poziomie. O genialnie podłożonych pod postacie głosach już wspominałem, ale to niejedyna zaleta soundtracku Bloodlines. Pełen jest on industrialowych brzmień, gotyckiego rocka i lekkiego metalu, oraz kapitalnego podkładu, tła dźwiękowego, które towarzyszy nam stale zmieniając się w zależności od lokacji i doskonale podkreślając jej charakter. Tutaj można porównać grę Troiki chyba tylko do doskonałego pod względem dźwiękowym, wspomnianego już KOTOR.
A teraz koniec zachwytów. Pomówmy o silniku graficznym. Source spisuje się tu nieźle jeżeli chodzi o oddanie świata gry, niekoniecznie realistycznego, ale tchnącego właśnie tą gotycką, mroczną atmosferą. Lokacje są zróżnicowane, świetnie wykonane, grające mieszanką kolorowych świateł i głebokich cieni. Modele postaci są animowane dość wiarygodnie, zwłaszcza jeżeli chodzi o ważniejszych bohaterów niezależnych, których „mowa ciała”, gestykulacja i mimika czasem po prostu powala na kolana. Efektów specjalnych jest tutaj też troszeczkę, tyle akurat, ile powinno być. I na co tu narzekać, zapytacie? Na wykonanie, cholera jasna. Gra chodzi tak, jakby miała większe wymagania niż DOOM III, tnie się w większych lokacjach, są problemy z zapętlającym się dźwiękiem, same zaś lokacje ładują się niemiłosiernie długo (o wiele dłużej niż w HL2). Poza tym gra pełna jest bugów, niedoróbek i oczywistych błędów – za wiele ich jest by je wymieniać, ale każdy kto grał wie, że po zakończeniu pewnej misji następuje crash i wyskoczenie do windowsa – i trzeba ten makabryczny błąd obchodzić za pomocą poleceń wklepanych z konsoli (która swoją drogą nie jest od razu dostępna, też trzeba ją ręcznie wywoływać w sekwencji startowej). Jednym słowem – kiła. Widać jak na dłoni, że brakło tych dwóch miesięcy na dopracowanie gry i że w pudełkach znalazła się nie wersja finalna, ale zaawansowana beta, która może po kilku patchach stanie się „normalna” (pierwsza łatka jest już drodze).
No i na koniec pytanie najważniejsze – czy warto? Jeżeli jesteście fanami gier White Wolfa albo ogólnie kręcą Was te gotyckie/wampiryczne klimaty, to nie macie innego wyjścia – ukradnijcie, wyszabrujcie, wyłudźcie (ewentualnie wypracujcie) te 170 złotych i biegiem do sklepów. Mimo iż gra nie posiada multiplayera (wielka szkoda, swoją drogą), to i tak będziecie w nią grali do Świąt albo i dłużej. Jeżeli zaś jesteście zwykłymi fanami RPG, którzy lubią duże miecze i małe księżniczki (ewentualnie odwrotnie), to albo sobie darujcie, albo poczekajcie na patche i wersję lokalizowaną – teraz odstraszą Was wszechobecne bugi oraz nietypowy, brutalny i wieloznaczny świat.
Ja zaś od siebie jeszcze powiem tylko tyle – od kiedy mam w tę grę nie grałem w nic innego, nie pracowałem prawie wcale (co się wkrótce wyda i będę miał przerąbane) i towarzysko też niespecjalnie się udzielałem (za co też mi się pewnie oberwie). I nic nie wskazuje na to, żeby owa sytuacja (czyli całkowite pochłonięcie mnie przez Bloodlines) miała się zmienić w najbliższej przyszłości...
Post został pochwalony 0 razy
|
|